Przez cały tydzień byliśmy na tzw. Desert Point ? na południu Maroka. Nagle było nas pięcioro, a Nisha była nowym członkiem rodziny. Teraz przyszedł czas na przygotowanie małej do dalszej podróży do Europy. Ale to musiało poczekać jeszcze kilka dni. Na naszej ostatniej trasie z Desert Point, do Agadiru na zakupy, mieliśmy krótki postój w Aourir na stronie Warsztat samochodowy Ali który polecili nam Sjoukje i Florian. Wyjaśniliśmy Ali problem z naszymi hamulcami i umówiliśmy się na spotkanie. W końcu nadszedł ten dzień i wyruszyliśmy do Aourir, mając nadzieję, że hamulce uda się wymienić bez problemów.

Warsztat samochodowy Ali znajduje się bezpośrednio w centrum wsi Aourir przy głównej drodze. Tylko mały wąski podjazd odsłania wejście na podwórko. Początkowo nie byliśmy pewni, czy jesteśmy we właściwym miejscu, ale potem zobaczyliśmy jeden kamper obok drugiego stojący na podwórku, nad którym pilnie pracowano. Na podwórku obok Niemców i Brytyjczyków stoją Francuzi. Jeden samochód był spawany, drugi malowany, a kolejna ciężarówka z kamperem dostawała nowy sprzęg do przyczepy. Teraz zaczynamy rozumieć. Ali wydaje się być dobrze znany wśród kamperów. Przydzielono nam miejsce parkingowe i zgodnie z planem rozgościliśmy się na noclegu, bo pracy nie dało się wykonać w jeden dzień. Nawiasem mówiąc, wielu klientów Ali'ego nocuje bezpośrednio na jego farmie, niektórzy nawet przez kilka tygodni, w zależności od pracy do wykonania.
Mechanicy powoli pracowali nad naszym kamperem. Z naciskiem jednak na powoli. Najpierw zapytano nas, czy mamy ze sobą podnośnik. Owszem, mieliśmy, ale na pewno nie taki, który jest przeznaczony do dłuższej naprawy. Poszukiwano więc podnośnika. Nie ma? W końcu podnośnik został szybko wyciągnięty spod innego samochodu. W międzyczasie oczywiście zawsze pojawiały się problemy z innymi pojazdami. Mechanik pracował nad naszym kamperem przez pięć minut, potem nad innym przez pół godziny. No cóż, jakoś to będzie, myśleliśmy. Czas się przeciągał i na koniec dnia wymieniono przynajmniej przednie klocki hamulcowe, które jak się później okazało nie były już w dobrym stanie. Najwyraźniej w pewnym momencie za bardzo się nagrzały i wyglądało na to, że spaliły się na powierzchni. Tak przynajmniej zdiagnozował to kiedyś Ali. Na szczęście nie potwierdziły się nasze przypuszczenia, że tarcze hamulcowe są zniszczone, bo mogły pozostać na miejscu. Ali zalecił jednak, abyśmy następnego dnia sprawdzili hamulce bębnowe na tylnej osi.
Teraz pierwszą noc spędziliśmy z naszą nowicjuszką Nishą na podwórku warsztatu samochodowego. Dla niej wszystko było teraz zupełnie nowe. Dużo ludzi, dużo hałasu, wszędzie nowe odgłosy i zapachy. Na szczęście tuż obok znajdowała się niezagospodarowana łąka, na którą mogliśmy zabrać nasze psy na relaksujący spacer. Inni kempingowicze siedzieli razem na podwórku do późnego wieczora, rozpalali ogniska, a z ulicy dochodził do nas hałas samochodów i wielu ludzi, którzy jeszcze późnym wieczorem byli na drodze. Mimo wszystko mieliśmy bardzo relaksującą i spokojną noc w środku miasta.
Kolejny poranek zaczął się podobnie jak dzień wcześniej. Wielu mechaników zajęło się zbyt wieloma sprawami. Bez chaosu, raczej chaotycznie. Ale jakoś miło popatrzeć. Nie mieliśmy presji czasu, więc po prostu pozwoliliśmy im robić swoje. Nasze tylne hamulce bębnowe zostały rozebrane i teraz stało się jasne, co mogło być naszym problemem z hamulcami. Bębny były całkowicie brudne. Mieszanka rdzy, kurzu i ścierania z tarcz hamulcowych. Tarcze hamulcowe i same bębny były jeszcze w idealnym stanie. Wszystko zostało dokładnie wyczyszczone i nagle minął kolejny dzień. Zostaliśmy więc na drugą noc, a Ali i jego mechanicy wykonali resztę pracy w niedzielę rano. Lepiej być bezpiecznym niż żałować.
Jeśli podczas wizyty w Maroku będziecie musieli naprawić coś w swoim kamperze, to zdecydowanie możemy polecić Ali. Przy okazji, wszystko co potrzebne do codziennych potrzeb jest w zasięgu ręki w wiosce, a mała cukiernia naprzeciwko warsztatu samochodowego oferuje wyjątkowo smaczne jedzenie. Pomarańczowe smoothie z awokado na. Zdecydowanie powinniście spróbować!

Teraz Nisha miała odbyć swoją pierwszą wizytę u lekarza. Ponieważ była to już niedziela, spędziliśmy kolejną noc poza Agadirem w małym miasteczku Takate na Kemping Takat między niemieckimi i francuskimi stałymi obozowiczami. Marzenie ? Weterynarz w Agadirze, dr Khabous, był przemiły. Nisha została zbadana, dostała szczepienia i przygotowano formalności związane z wyjazdem z kraju do Europy. Samego miasta Agadir nie zwiedzaliśmy, ale skorzystaliśmy z okazji, żeby zaopatrzyć się we wszystkie nasze zapasy w dużym Carrefourze. Naszym nowym miejscem na nocleg był mały kemping przy hotelu o nazwie Paradis Nomade w pobliżu wsi Azrarag. Oferuje miejsce dla zaledwie kilku kamperów, z których większość jest przejazdem. Oferuje niewiele komfortu, ponieważ nie ma żadnych urządzeń do usuwania szarej i czarnej wody. Nie ma też słodkiej wody, ale przynajmniej są prysznice. Tylko jego spokój i oddalenie warte było odwiedzenia. Mogliśmy tu odpocząć po zgiełku ostatnich dni.
Naszym kolejnym celem był Marrakesz. Trasa wiodła nas na północ dobrze zbudowaną autostradą przez podnóża gór Atlas. Jazda była długa, a w międzyczasie zrobiło się gorąco. Niedaleko Marrakeszu zatrzymaliśmy się na odpoczynku i zdaliśmy sobie sprawę, cholera, hamulce na tylnej osi są rozgrzane do czerwoności, mimo długiej jazdy po równinie za górami Atlas bez większego hamowania. Teraz był czas na myślenie i ważenie. Czy ryzykujemy trzydziestominutową jazdę dalej do Marrakeszu, czy wzywamy mechanika na miejsce odpoczynku. Dla bezpieczeństwa zdecydowaliśmy się na to drugie i poprosiliśmy o pomoc miłego pracownika stacji benzynowej, który chwilę wcześniej zatankował naszego kampera. Ledwie kwadrans później Mahjoubmechanik, był już za rogiem ze swoim samochodem. Rozpakował swoje skromne narzędzia i poprosił o podnośnik. Deja vu! Więc teraz musieliśmy użyć naszego.
Cierpliwie obserwowaliśmy Mahjouba, jak podnosił ciężarówkę i zaczął regulować hamulce. Czasem w lewo, czasem w prawo, potem znowu w lewo. W przerwach przeklinał na swoje kiepskie narzędzia. Komunikacja z jego skąpym francuskim była skomplikowana. Zasygnalizował, żeby ktoś usiadł w kabinie i nadepnął na pedał hamulca. "Freiner" - zawołał, co oznaczało hamulce. "Un, deux, trois, quattre, freiner, démarrer, frein á main! W ten sposób miał na myśli czterokrotne naciśnięcie hamulca, następnie włączenie silnika i w końcu zwolnienie hamulca ręcznego. Nie prędzej powiedziane niż zrobione! Nagle nastąpił wstrząs i huk, a ciężarówka zaczęła się staczać. Ciężarówka wciąż stała na podnośniku, kiedy zwolniono hamulec ręczny i opadła bardzo nierówno. Marion, która znajdowała się w tylnej części kabiny, i reszta wnętrza zostali rzuceni dookoła. Po krótkim przestrachu Mahjoub powiedział, że teraz wszystko jest w porządku. Zobaczmy ? Cała sprawa nie do końca wzbudzała zaufanie. Przynajmniej wymieniliśmy się potem numerami, na wypadek gdyby pojawiły się kolejne problemy. Ostatecznie kontynuowaliśmy naszą podróż do Marrakeszu. A wynik akcji? Dotarliśmy do Marrakeszu i hamulce były przynajmniej lepsze niż wcześniej. Nie były już rozgrzane do czerwoności, ale nadal miały zdecydowanie za wysoką temperaturę. Tak czy inaczej, byliśmy teraz w Marrakeszu i mogliśmy w spokoju zająć się problemem.

Marrakesz
Nasz nowy dom w Marrakeszu był Kemping El Ferdaous, tuż przy drodze N9, na północnym krańcu miasta. Duży kemping z basenem i małym supermarketem. Była już połowa marca i powoli nadchodziła wiosna. Liczne drzewa oliwne dawały cień, a drzewa pomarańczowe i cytrynowe właśnie zaczynały kwitnąć, wydzielając owocowy zapach na całym kempingu. Zostaliśmy na kempingu w sumie przez dziesięć dni i zauważyliśmy, że wiosna w Maroku może być już dość gorąca. Temperatury każdego dnia wznosiły się coraz wyżej ponad granicę 30 Gad. Przy 37 stopniach w dzień, 20 stopniach w nocy i właśnie około 10% wilgotności, to było za dużo i czas było udać się w chłodniejsze góry, ale o tym więcej za chwilę.
Piękny kemping był dla nas idealny, a do tego okazyjny za 75 dirhamów za noc. Chociaż sąsiednia droga była dość słyszalna, było wystarczająco dużo miejsca, a kampery nie były upchnięte razem jak sardynki. Znaleźliśmy miejsce z dala od drogi i mogliśmy pozwolić psom bawić się tuż obok kampera. Spacer można było również odbyć wygodnie na terenie ośrodka, nie napotykając na wszystkie śmieci na zewnątrz. Teraz mogliśmy też zająć się Nishą, która w tym czasie zrobiła ogromne postępy. Bardzo szybko zintegrowała się ze swoją nową paczką i zbudowała już pewne wychowanie wobec nas. W między czasie wykorzystaliśmy ten czas na kilka wizyt w mieście. Jeden rodzaj Wspólna taksówka zabiera gości bezpośrednio z placu do centrum i z powrotem o godzinie omówionej z kierowcą. Przejazd w obie strony kosztuje 100 dirhamów za dwie osoby. Uczciwa cena w naszej opinii. Alternatywnie można też skorzystać z publicznego autobusu, który zatrzymuje się bezpośrednio w pobliżu.
Już podczas jazdy do centrum miasta doświadczyliśmy jego uroków - szybko, gorączkowo, głośno. Migając światłami i trąbiąc klaksonem, nasz sympatyczny szofer zajmował całą szerokość drogi, tylko po to, by z uśmiechem komentować złą jazdę innych użytkowników dróg. Ciasne podjeżdżanie pod ogon i gwałtowne hamowanie, całkiem normalne dla niego. Ale prawie nie czuliśmy się niebezpiecznie i opowiedział nam kilka rzeczy o mieście i jego historii. Wysiedliśmy z samochodu i udaliśmy się do Miejsce Jemaa el Fna, serce i epicentrum Marrakeszu. Każdy turysta trafia tu w pewnym momencie i zabiera ze sobą do domu swoje wrażenia. W ciągu dnia plac żyje raczej bezdusznie, ale późnym popołudniem to się szybko zmienia.
W mgnieniu oka na dużym placu w jednej z jego części ustawia się ogromny foodmil, na którym znajduje się około trzydziestu straganów. Jeden stragan przypomina drugi i zazwyczaj oferuje identyczny, standardowy program kuchni marokańskiej. Grillowane mięso, grillowane warzywa, tadżiny i tradycyjna harira. Rekruterzy stoją przed swoimi straganami i odważnie, ale wciąż przyjaźnie, próbują zaprosić przechodniów do jedzenia. Jeśli komuś się uda, jest to nagradzane głośnymi brawami, a nawet serenadą. Może nie dotyczy to wszystkich innych stoisk, ale na tym, które wybraliśmy, jedzenie było raczej przeciętne, a sztuczki łatwe do przejrzenia. Poprosiliśmy wcześniej o warzywny tagine, więc jako przykład pokazano nam obficie wypełniony gliniany garnek na ruszcie. Danie, które następnie dostarczono, było, przy dobrej woli, tylko o połowę mniejsze od tego, które pokazano wcześniej. Mimo to nie mieliśmy im tego za złe, bo najedliśmy się do syta i to było najważniejsze. I miło było po prostu siedzieć tutaj i chłonąć fascynującą atmosferę tego miejsca.
Pod wieczór wypełniła się reszta Jemaa el Fna. Ciepłemu wieczornemu powietrzu towarzyszył zapach grillowanego mięsa, dymiących węgli i kadzideł. Kobiety oferowały swoją sztukę henny, zaklinacze węży wyczarowywali swoje węże i różni hazardziści zabiegali o przychylność ludzi przechodzących obok, aby być może zostawić dirhama lub dwa. Było mnóstwo ulicznych sprzedawców i niekończąca się liczba straganów z sokiem głośno nakłaniających przechodniów do zakupu świeżego soku. Jedynie tresowane małpy ze swoimi przećwiczonymi sztuczkami pozostawiły nam niesmak. Jak można się z nimi fotografować jest dla nas niezrozumiałe. O zmroku wokół placu rozłożyły się różne grupy muzyczne, które grały na swoich instrumentach tradycyjną muzykę. Ludzie zatrzymywali się wokół nich, siadali i słuchali muzyki w słabym świetle lamp. Ludzie klaskali, tańczyli lub po prostu uważnie słuchali. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że ten występ jest tylko dla turystów, ale jeśli przyjrzeć się bliżej, to muzyki słuchają głównie miejscowi. Ta wieczorna atmosfera na placu, rodzaj ogromnego widowiska pod gołym niebem, była naprawdę wyjątkowa i stanowiła bardzo szczególne doświadczenie.
Oczywiście odwiedziliśmy też wielki souk w Marakkech, który rozciąga się jak cała dzielnica miasta. Jeśli nie jesteś ostrożny, szybko zgubisz się w labiryncie małych alejek. W przeciwnym razie turysta jest oferowany wszystkim, co należy do souku. Jednak ceny w Marrakeszu należą do najwyższych w Maroku.
Podczas dziesięciodniowego pobytu w Marrakeszu w końcu udało nam się ponownie sprawdzić hamulce naszego Dextera. W recepcji naszego kempingu zapytaliśmy o mechanika lub warsztat samochodowy. Pracownik wykonał szybki telefon i pół godziny później zamówiony przez nas mechanik był już na miejscu. Lepiej być nie mogło. Staliśmy na kempingu z naszym kamperem, a ciężarówka była naprawiona. Mechanik nie zrobił teraz nic innego jak ponownie całkowicie zdemontował bębny tylnej osi, wyczyścił je i tym razem bardzo dokładnie wyregulował. Z góry możemy powiedzieć, że po tej interwencji wszystko było w porządku i nie mieliśmy już żadnych problemów. Tak oto zakończył się miły czas w Marrakeszu i ruszyliśmy w góry. Więcej na ten temat w kolejnym artykule.
Linki do tego postu:
Warsztat Ali: https://goo.gl/maps/7eZXYytfRPjoyUWS7
La Maison De La Patisserie: https://goo.gl/maps/2spWeCCS6sx6khYx8
Weterynarz dr Khabous Agadir: https://goo.gl/maps/S8sj5V5bJH2iwGMh8
Kemping El Ferdaous Marrakesz: https://goo.gl/maps/jxrzQ9NaXhu7aYsA6
Nasza trasa jazdy w tym artykule
Ze zdjęciami i lokalizacjami (przybliżanie i klikanie punktów, czerwona kropka = zdjęcia, zielona kropka = nocleg).
                        
Brak odpowiedzi